
W warszawskim Ratuszu mówi się, że Mirosław Czekaj ma cechy skarbnika doskonałego. Jest metodyczny, precyzyjny, uporządkowany, niczym szwajcarski zegarek. Mirosław Czekaj jest skarbnikiem Warszawy od 2007 roku. Jednak nikt z pracowników stołecznego urzędu oficjalnie nie chce się wypowiadać o swoim szefie. Nieoficjalnie mówią, że przez lata swojego urzędowania zjednał sobie sympatię współpracowników, ekspertów, ale też zyskał sobie także duże grono przeciwników.
Powodem tego stanu rzeczy jest zamiłowanie Czekaja do pieniędzy, nie tylko do tych, które wydaje z kasy stołecznego Ratusza, ale przede wszystkim do tych, które sam zarabia. Podczas swojej ośmioletniej kadencji z kasy miasta otrzymał blisko trzy miliony zł., to jest o milion więcej niż w tym samym okresie otrzymała prezydent Hanna Gronkiewicz Waltz. Dodatkowo od 2011 r., poza pensją od pani prezydent, Czekaj otrzymywał z PKO BP, 144 tys. zł rocznie. Dorabiał też w Narodowym Funduszu Ochrony Środowiska i radzie nadzorczej miejskiej spółki MPT. W sumie z tych kilku źródeł zarobił w 2011 r., ponad 517 tys. zł.
Kiedy Hanna Gronkiewicz Waltz obejmowała władzę, stołeczny samorząd zatrudniał około 5,7 tys. urzędników. Pod koniec 2012 roku Ratusz razem z urzędami dzielnic dawał już pracę ponad 7,7 tys. osób, co stanowi wzrost o 35 procent. Te liczby nie oddają do końca skali zjawiska, ponieważ – po pierwsze – nie uwzględniają zatrudnienia w spółkach miejskich (które również znacznie wzrosło), a po drugie – stołeczne urzędy coraz częściej zlecają wykonywanie swoich zadań prywatnym podmiotom zewnętrznym (w 2012 roku wydały na to 30 mln złotych). Rosnąca liczba urzędników wymaga przestrzeni, w której organizuje się dla nich miejsca pracy. Stołeczny Ratusz funkcjonuje w 22 siedzibach, a ponadto wydaje około 4 mln złotych rocznie na wynajem dodatkowych biur. W 2013 roku łączne wydatki na stołeczną administrację wyniosły ok. 910 mln złotych.
Przykład idzie z góry. Ostatnio media obiegła wieść, że Minister Infrastruktury i Rozwoju Maria Wasiak po odejściu z zarządu PKP S.A. otrzyma potężną odprawę chodzi o 510 tysięcy złotych. Jako członek zarządu PKP zatrudniony na kontrakcie menadżerskim, Wasiak zarabiała 42,5 tys. miesięcznie. Odejście do rządu uprawnia ją do zainkasowania odprawy w wysokości rocznej pensji, a więc 510 tys. zł.
Po interwencji Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej oraz nagłośnieniu w sprawy w mediach, pani minister Wasiak oświadczyła że: "Informuję, że podjęłam decyzję o przekazaniu całej kwoty otrzymanej tytułem odprawy w związku z odwołaniem mnie, po dziesięciu latach pełnienia funkcji członka zarządu spółki PKP SA, na cele Stowarzyszenia Centrum Młodzieży Arka w Radomiu".
Szkoda tylko, że z decyzją czekała pani Minister do chwili, gdy ta bulwersująca sprawa ujrzała światło dzienne i spotkała się z zasłużoną krytyką społeczną.
Niestety w przyszłości nie da się uniknąć podobnych sytuacji ze względu na to, że przepisy, które obowiązują w naszym kraju, dają przyzwolenie do dojenia budżetu państwa i to w sposób, jak najbardziej legalny.
Swojego czasu Platforma Obywatelska szła pod hasłem „By ludziom żyło się lepiej”. Należy przyznać, że partia Donalda Tuska słowa dotrzymała. Patrząc na zarobki oraz odprawy ludzi władzy tak samorządowej, jak i państwowej, hasło wyborcze PO zostało zrealizowane w stu procentach.
Grzegorz Wysocki
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie