
Z dyskusji nad planem Śródmieścia Południowego w rejonie ul. Poznańskiej wynikają dwie przeciwstawne wizje rozwoju Warszawy. Jedna typowa z aktywnym centrum, w tym z dominantami, tak jak to się czyni na świecie. Druga zakładająca likwidację centrum, a w zasadzie jego dywersyfikacje przez przeniesienie do centrów dzielnic oraz na obrzeża miasta razem z dominantami.
W centrum mogłyby wtedy powstać parki, niska zabudowa, szkoły, przedszkola i żłobki, a na Polach Wilanowskich dominanty. By załatwić jakąś sprawę trzeba będzie, według tej koncepcji, jeździć z Wilanowa na Białołękę, a z Białołęki na Służewiec Przemysłowy lub do Ursusa, zostawiając przy okazji dzieci pod opieką w Śródmieściu. Przed II wojną światową takie koncepcje dywersyfikacyjne prezentował prof. Niemojewski, z pomysłem, by poszczególne centra lokalne były branżowo specjalizowane. Jedne handlowe, inne bankowe, a jeszcze inne usługowe np. rozgrywkowe. Ta niemądra idea się jednak nie przyjęła, ale powróciła.
Drogi komunikacyjnego przemieszczania ludzi i towarów wzrosną przy takiej koncepcji co najmniej dwukrotnie, a skutkiem tego nastąpi zwiększenie zanieczyszczenia środowiska, w tym smogu oraz wzrosną koszty funkcjonowania Miasta. Stanie się ono nieatrakcyjne, więc się wyludni. Wtedy squatersi zaspokoją swoje potrzeby, bo zdobędą zwolnione mieszkania za darmo. Do tego prowadzą wnioski o zmianę planu Śródmieścia Południowego. A może przeciwnikom planu dla Śródmieścia chodzi o to, żeby w ogóle nie było planu. Ciekaw jestem tylko, z jakiego powodu?
To oczywiste, że brak planu opóźni inwestycje w tym rejonie co najmniej o rok, bo tyle trwa otrzymanie decyzji o warunkach zabudowy. Czyli może chodzić o walkę konkurencyjną. Innym może zależeć, by przy braku planu była mętna woda. Wtedy można sprytem dużo ryb nałapać.
Bogdan Żmijewski
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie