Reklama

Biden w Warszawie. Komunikacyjny paraliż miasta

Zmarznięci, rozzłoszczeni i niedoinformowani pasażerowie na przystankach. Ulice nieprzejezdne. Takie są "skutki uboczne" wizyty prezydenta Stanów Zjednoczonych.

W przypadku ważnych wydarzeń o znaczeniu międzynarodowym zdarza się, że część ulic wyłączona jest z ruchu. Nie da się wówczas uniknąć zmian w funkcjonowaniu transportu zbiorowego. Jednak czy są one adekwatne do skali wydarzenia? Nie wszyscy warszawiacy tak uważają.

Jak wiadomo, prezydent USA przebywał w hotelu Marriott. Nie przeszkodziło to jednak decydentom w zablokowaniu Nowowiejskiej, Żwirki i Wigury, Raszyńskiej oraz fragmentu Alei Jerozolimskich. Ruch pieszy również był utrudniony, a Marriott zamienił się w oblężoną twierdzę. Były również pikiety – członkowie Euromajdanu w okolicy miejsca pobytu prezydenta żądali F16 dla Ukrainy.

Jak wiadomo, Joe Biden miał samolot o 17:15. Ulice jednak zablokowano dużo wcześniej. Osoby chcące wsiąść w autobus 523 na Bemowo zostały z niego wyproszone: wszystkie pojazdy robiły “”zawrotkę” przy GUS-ie, dalej nie jechały Sami kierowcy dowiadywali się o tym niekiedy w ostatniej chwili. Na przystanku autobusowym przy stacji metra Politechnika zapanowało poruszenie. 

Pasażerowie, zaskoczeni nagłą zmianą, wysiadali z autobusów i zastanawiali się, co dalej. Przyjechał samochód z Nadzoru Ruchu, jednak pracownik ZTM nie wiedział, jakim objazdem można dostać się w zachodnią część miasta oraz kiedy zostanie przywrócony ruch. Tłumaczył, że o zamknięciu ulic zadecydowała policja i to funkcjonariuszy należy pytać o szczegóły.

 

– Dlaczego ZTM nie dał żadnej informacji? – spytała kobieta obładowana bagażami.

– Bo ZTM sam nie wiedział – odpowiedział pracownik. 

 

Faktycznie, wcześniejsze informacje na stronie Zarządu Transportu Miejskiego były dość ogólne, nie wywieszono też ogłoszeń na przystankach czy w autobusach. Reakcje pasażerów były dość ostre i nieprzychylne wobec włodarzy, przy czym “bałagan”, "równi i równiejsi" czy “dezinformacja” to zdecydowanie eufemizmy.

“Jak jest choćby demonstracja czy impreza masowa, wiszą ogłoszenia o zmianie trasy. Teraz nic, jakieś ogólniki” – skarżyli się pasażerowie. Ci, którzy chcieli dostać się na Dworzec Zachodni, zmuszeni byli jechać metrem do centrum, po czym przesiadać się w SKM. Nie budziło to entuzjazmu zwłaszcza wśród osób z bagażami, o ograniczonej mobilności lub tych, których plany wyjazdowe zostały zepsute.

Obecnie sytuacja powoli wraca do normy, należy jednak nadali liczyć się z opóźnieniami.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Portal Warszawa centrum




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do