Reklama

Wojna z pedalarzami ( rowerzystami ) trwa

Zawojowanym rowerzystą był mój starszy ode mnie o 7 lat brat. Piszę „był”, bo mimo prowadzenia tak zdrowego trybu życia, dziś na skutek choroby jego rowerowe i w ogóle sportowe możliwości znacznie spadły. Kilka lat temu próbując mnie namówić na pedalarskie towarzystwo zapytał:

- Kupił byś sobie wreszcie rower i pojeździł ze mną dla zdrowia.

Na co ja mu odpowiedziałem, zachowując stoicki spokój:

- Może i bym sobie kupił, tyle ze na rower mnie nie stać.

- Co ty pierdzielisz? – z oburzeniem zaoponował brat, po czym kontynuował:

- Za dwa tysiące już miał byś niezły sprzęt, a za trzy, to już naprawdę coś bardzo godnego uwagi.

- Ależ drogi braciszku. Najtańszy rower jaki mnie interesuje, to Land Rover, a na taki mnie nie stać. Nawet na używany….

- Głupi jesteś – skwitował brat, a trzeba wiedzieć że takie podsumowanie jest u niego przejawem najwyższej dezaprobaty.

Oczywiście prywatnie do rowerów nie mam nic, był nawet taki okres (wtedy gdy nie stać mnie było na samochód), że miałem niezły jak na możliwości kryzysowej Polski lat 80-tych rower, czyli stary, dobry czeski Tourist, którym z Ursynowa jeździłem do pracy na ulicę Domaniewską, albo po tańsze pomidory do firmowego sklepu PGR Mysiadło pod Piasecznem. Ale wraz ze wzrostem natężenia ruchu, uznałem że zabawa staje się coraz mniej zdrowa i bezpieczna, więc przesiadłem się do posiadającej 4 kółka „puszki”. Od tego momentu nic mnie tak nie śmieszy, jak „wyżarte” auto, na dachu którego jadą tak samo „wyżarte” rowery. Dla mnie ów widok nieodmiennie kojarzy się z „narciarzami”, dumnie spacerującymi w latach minionych po Krupówkach z nartami marki „Rysy” na ramieniu, zamienianych stopniowo na Rosignole i Elany. I pomimo że z uwagi na stan swego serducha już od 15 lat nie jeżdżę w „prawdziwe” góry, ubaw mam dalej, co i raz widząc na zagranicznych wycieczkach Rodaków, uzbrojonych w (najczęściej gówniane, bo zwykłe tzw. „kitowe”, czyli kosztujące w zestawie ok. 3 tys. zł.) lustrzanki, z obowiązkowo przypiętym obiektywem 150-400 i tak samo obowiązkowym „plecakiem foto ze statywem” na plecach.

Zmienił się także mój stosunek do współczesnych rowerzystów, oczywiście na negatywny, a powodów było kilka. Pierwszy, kiedy przegrałem z pedalarzami okupującymi autobus wówczas gdy ja musiałem gdzieś jechać z wnukiem w wózku (dziś w godzinach szczytu widok pedalarzy z rowerami w metrze podczas ładnej pogody to standard, a podczas deszczu to już gehenna, bo wszystko łącznie ze ścianami wagonów, upaplane jest w błocie). Kolejnymi etapami była narastająca, wieczna wojna, jak nie na chodniku gdzie dzwonek „poganiającego” mnie rowerzysty wywołuje we mnie zwierzęcą agresję, to na jezdni zwłaszcza tam, gdzie obok jest ścieżka rowerowa.

Ostatnio wojna uległa zaostrzeniu, od momentu jak jeden taki pedalarz wpychając się między dwa rzędy czekających na zmianę świateł samochodów, po to by koniecznie zająć „pool position”, zrysował mi bok auta kierownicą. Rzecz jasna, nawet nie czekał na moją reakcję, tylko natychmiast zjechał na chodnik i spierdzielił w bloki jak najdalej od jezdni. Pewnie był pijany lub dopalony. Albo jedno i drugie razem.

Więc zakończenia tej wojny w najbliższym czasie nie przewiduję…

Jak zawsze bezinteresownie – Pzdr

 

YARS  

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    gość 2016-07-05 11:42:45

    dobry tekst, podzielam to zdanie. Najbardziej denerwują mnie wybudowane wzdłuż trasy Łazienkowskiej drogi rowerowe, na których rowerzyści pędzą jak szaleni, a samochód który chce zjechać z trasy musi nagle ostro hamowacz bo nagle bo pojawia mu się na przejeździe rowerzysta, który bierze się nie wiadomo skąd, bo widoczność na tych przejazdach jest makabryczna.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Portal Warszawa centrum




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do